Kiedy przyjdzie czas, że wyjadę w drogę ponownie, na pewno nie zapomnę o jedzeniu. Teraz miałam go zdecydowanie za mało, nie było ono ciepłe (trudno podgrzać wafle ryżowe) i przez to wyłam z głodu. Jak dobrze, że na stacji mogłam znaleźć napoje bez glutenu i coś do pochrupania, bo inaczej padłabym z głodu. Skończyły się czasy, kiedy zatrzymywaliśmy się na pierwszej lepszej stacji, czy przy pierwszym lepszym (lub najlepszym) zajeździe, wchodziliśmy do środka i pałaszowaliśmy to, co pachniało najlepiej. Jak bardzo tęsknię za kanapką z jednego z fast foodów, hot dogiem z jednej ze stacji, czy po prostu kawałkiem mięsa w kilogramie przypraw. Naprawdę mi tego brakowało, zarówno w jedną, jak i drugą stronę podczas podróży. Jak dobrze, że miałam te wafle, jabłko, pistacje, czy nerkowce, bo chyba zaczęłabym żuć siano królika, który siedział na kanapie z tyłu…
Swoją drogą to naprawdę spory skandal, żeby na stacji benzynowej (a zatrzymywaliśmy się na kilku różnych) nie było NIC bezglutenowego do jedzenia. Nawet głupich wafli ryżowych, z całym szacunkiem dla styropianu*.
* tak nazwała wafle ryżowe jedna z pań, która stała za mną w sklepie